wtorek, 28 lutego 2017

Gruszki, fridy, aspiratory....

Temat, który przerobiłam już dość głęboko, czyli czym oczyścić nosek niemowlaka.
Kupując pierwszą wyprawkę kupiłam na początek aspiratory Canpol i Sopelek. Wyszłam z założenia, że gruszka to przeżytek z czasów PRL i że nie będę w nią inwestować. Do tej pory przetestowałam jeszcze kilka innych aspiratorów i pewnie jeszcze niejeden przede mną :) Ale konkretnie:

Sopelek - podobało mi się, że jest niewielki i dość poręczny. Niestety posiada tylko 2 końcówki z filtrem i ciężko znaleźć do niego filtry zapasowe, a korzystanie wielokrotne z tych samych nie wydaje mi się specjalnie higieniczne.

Canpol - nie wymaga użycia filtrów, ponieważ posiada gumową błonkę, która pełni tę funkcję. W zestawie są 3 miękkie końcówki. Niestety wciąganie wydzieliny wymaga sporo siły i tchu. Nawet mój mąż narzekał, że ciężko cokolwiek wciągnąć.

Frida - chyba najpopularniejszy aspirator na rynku. Posiada gąbeczkowe filtry, które możemy bez problemu dokupić za niewielkie pieniądze. Nie wiem dlaczego rurka jest dość długa, co utrudnia jego czyszczenie, zwłaszcza jeśli wydzielina zdąży zaschnąć. Przydałaby się w zestawie jakaś szczotka, która ułatwiałaby mycie aspiratora. Niestety pierwszą Fridę musieliśmy wyrzucić, kiedy w wilgotnym (po myciu) wężyku dostrzegliśmy niepokojące czarne kropeczki :( Teraz mamy drugą i używamy jej sporadycznie, głównie wtedy kiedy gdzieś wychodzimy.

Katarek - jego największą zaletą jest to, że nie musimy wciągać wydzieliny ustami, tylko podłączamy go do odkurzacza. Wydaje mi się to o wiele lepszym rozwiązaniem, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z większym katarem. Do zestawu dołączona jest szczotka do czyszczenia i jedna końcówka.

Katarek plus - jak do tej pory najlepszy aspirator, z którym mieliśmy do czynienia. Od jego poprzednika odróżnia go to, że rozkłada się na więcej części i można go porządnie umyć oraz 2 końcówki dołączane do zestawu. W naszym przypadku okazało się to dość ważne, ponieważ nasza córka lubi niepostrzeżenie wyrzucać różne rzeczy do śmieci (tak stało się z końcówką Katarka nr 1), oczywiście w zestawie znajduje się szczoteczka do mycia. Jedyną wadą jest to, że ciężko wymyć dokładnie wężyk, a zdarza się, że wydzielina przedostanie się do jego wnętrza.

Nie mam, jak do tej pory, doświadczenia z aspiratorami elektrycznymi. Słyszałam opinie, że ich moc jest dość słaba i nie radzą sobie z większym katarkiem. Niemniej, pewnie prędzej czy później skuszę się i sprawdzę jak się sprawy mają.

Podsumowując, moim zdaniem lepsze są aspiratory podłączane do odkurzacza. Ich bezwzględną zaletą jest to, że nie musimy odsysać kataru własnymi ustami. Nie wiem czy to kwestia przypadku, ale kiedy używaliśmy standardowych aspiratorów za każdym razem sami męczyliśmy się z katarem. Nie wierzę, że filtr z gąbeczki potrafi zatrzymać wirusy :( W przypadku dzieci, które bardzo nie lubią odsysania wydzieliny, łatwiej nam również jedną ręką przytrzymać malucha, a drugą wykonać robotę. Nie musimy zmagać się dodatkowo z trzymaniem rurki w ustach. Natomiast wadą odkurzaczowych aspiratorków może być to, że nie wszystkie dzieci tolerują hałas odkurzacza i to może dodatkowo je stresować.


środa, 15 lutego 2017

Laktatorowy zwrót głowy

Właśnie przekroczyłam półmetek drugiej ciąży i wpadłam w zakupowy wir. Obecnie moją głowę zaprząta zakup laktatora. Jako, że mam za sobą już pewne doświadczenie w kwestii karmienia piersią, zdecydowałam się na zakup laktatora elektrycznego. Przy pierwszym dziecku otrzymałam w spadku po koleżance (lub jak kto woli - po jej dwójce dzieci) laktator Medela Mini Electric. Nie miałam porównania z innymi tego typu sprzętami i nie wiedziałam czy w ogóle będzie mi potrzebny. Okazało się, że miałyśmy z córeczką pewne problemy w kwestii karmienia i laktator był niezbędny, żeby ratować laktację. Na początku, zapewne na skutek nieprawidłowego przystawiania do piersi, sutki podczas karmienia krwawiły, a nie miałam ochoty karmić dziecka mlekiem z dodatkiem krwi. Na szczęście przy ściąganiu mleka laktatorem krwawienie nie występowało. Dzięki temu sutki zagoiły się w ciągu 2 dni, a dziecko było najedzone. Oczywiście na tym problemy z karmieniem się nie skończyły. Stopniowo z dnia na dzień odczuwałam coraz większy ból piersi podczas karmienia i jeszcze długo po jego zakończeniu. Doszło do tego, że przez tydzień w ogóle nie przystawiałam dziecka do piersi, ponieważ odczuwałam tak ogromny ból, że łzy leciały mi ciurkiem i byłam pewna, że trzeba będzie przestawić się na butlę. Byłam u dwóch konsultantek laktacyjnych i trzech lekarzy, ale ból nadal nasilał się. Do tego doszło zapalenie piersi. Mając wpojone w (zalaną hormonami) głowę, że mleko mamy jest naj, walczyłam jak lwica, żeby wrócić do karmienia. Niestety laktator ledwie zipał i ściąganie mleka wraz z karmieniem dziecka zajmowało mi sporo czasu. Potem ściągałam mleko sporadycznie, głównie wtedy, kiedy gdzieś wychodziłam, lub piersi były pełne a dziecko np. smacznie spało. Na koniec przygody z karmieniem laktator zmarł śmiercią naturalną i dlatego dziś stoję przed wyzwaniem kupna nowego. Po przeanalizowaniu opinii mam i internautów myślę, że zdecyduję się na Medelę Swing. Nie wyobrażam sobie odciągania mleka laktatorem ręcznym, jeśli znowu miałabym robić to kilka razy w nocy. Nie chciałabym też wydawać fortuny na laktatory przeznaczone do ściągania mleka z dwóch piersi jednocześnie (chociaż przyznam, że jest to kusząca opcja), a Swing wydaje się kompromisem. Wg. opinii zaczytanych w internecie jest cichy (a jest to dla mnie ważne, żeby nie musieć uciekać do drugiego pomieszczenia, bo wszystkich obudzę), szybki, wydajny i przede wszystkim wpływa pozytywnie na laktację. Gdyby ktoś miał doświadczenia z tym lub innym laktatorem chętnie poczytam opinie. Ciekawa jestem również jak odnosicie się do zakupu laktatorów używanych, które są o połowę tańsze od nówek, a czasem prawie nieużywane.